Dziś o kolejnych sposobach na maksymalizację kontaktu z językiem mniejszościowym. Książki są świetnym źródłem żywego języka i wspólne czytanie powinno na stałe wejść do naszego planu dnia. Mimo, że moja córka już samodzielnie czyta tak zaawansowane pozycje jak „Karolcia” czy „Dzieci z Bullerbyn”, wciąż codziennie przed snem domaga się po jednej książce, czy rozdziale od mamy i taty. Apeluję, nie rezygnujmy z czytania naszym dzieciom w momencie, gdy zaczynają dorastać! Wtedy stracilibyśmy szansę na tę wyjątkową chwilę bliskości z dzieckiem, kiedy w tak przyjemny sposób spędzamy czas z naszym językiem. Buduje to pozytywne skojarzenia z językiem mniejszościowym, tak samo jak wszelkie inne miłe wydarzenia w życiu dziecka, które przeżyło w tym języku.
Jak myślicie czuje się dziecko, którego matka pod naporem otoczenia zaprzestała używać swego ojczystego języka i zwraca się do niego w języku większościowym prawie przez cały czas, tylko w momentach zdenerwowania karci je w rodzimym języku (co jest naturalne jako efekt działania emocji)? Dla dziecka rachunek jest prosty: ten język jest cacy, a ten jest be. Niestety widuję takie sytuacje i nie chcę tu bynajmniej oceniać, tylko jeszcze raz gorąco zachęcić do rozwijania i podtrzymywania u dziecka mowy ojczystej. Pamiętajmy, że zarzucenie polskiego języka i kultury nie uczyni z nas Anglików, Niemców, Francuzów czy Amerykanów, a u dziecka przyczynić się może do problemów emocjonalnych związanych z brakiem tożsamości. Nie namawiam tu też do odrzucenia języka większościowego i jego kultury. Czerpmy z obu języków i z obu kultur. Żyjąc na emigracji, czy będąc dzieckiem mieszanym nauczmy się akceptować dwujęzyczność za nasz język, a dwukulturowość za naszą kulturę.
Więc, aby zmaksymalizować ekspozycję na język mniejszościowy, szukamy okazji do używania go w przyjemnych okolicznościach. Wydaje się, że 25 godzin tygodniowo, to cel ponad nasze siły, ale pamiętajmy, że każda minuta się liczy i można też dużo nadrobić w weekendy. U nas w domu już od jakiegoś czasu funkcjonuje pewien stały rozkład dnia, w którym język polski ma priorytet. Jest to konieczne, aby zrównoważyć wpływ angielskiej szkoły, która trwa 6 i pół godzin zegarowych dziennie. I tu właśnie rozpoczyna się kradzież minut. Jak Ty możesz to robić?
Dla przykładu:
- jazda samochodem do szkoły: muzyka po polsku.
- oglądanie bajek po szkole: po polsku.
- codzienna, krótka lekcja czytania i pisania: po polsku.
- gry na komputerze: po polsku.
- przed snem książka i „specjalna zabawa”: po polsku.
- do zasypiania audiobook lub kołysanki: po polsku.
- w sobotę 4 i pół godziny polskiej szkoły: po polsku.
- wakacje w Polsce 2 razy do roku po ok. 2 tygodnie: po polsku.
- wizyty dziadków z Polski: po polsku.
- no i oczywiście każda chwila spędzona z polskim rodzicem: po polsku.
Ty też wypróbuj kradzież minut dla polskiego!
Powiecie może, że to obsesja i męczenie dzieci? Moje to lubią i same widzą efekty podczas wyjazdów do Polski, gdzie nie różnią się zasadniczo pod względem językowym od swoich rówieśników. A powiem Wam, że u starszej pociechy angielski już dominuje (np. zawsze używa go w samodzielnej zabawie), co z racji zamieszkiwania w Wielkiej Brytanii jest naturalne, ale, co by było, gdyby nie moja „obsesja”? Przy okazji dziękuję mojemu wspaniałemu mężowi za wspieranie mnie w tej pozornej walce z wiatrakami. Biedaczek, tyle polskiego się przez nasze niespełna kilkanaście lat małżeństwa nasłuchał, że aż się go nauczył, łącznie z hymnem (to już sam)!
Ach… jakiego masz zdolnego meza. A skali od 1 do 10, jak bardzo kaleczy poslka wymowe?
Wiesz, zdolny to on jest, bo niemiecki też zna, a podobno każdy kolejny obcy język jest łatwiejszy. Niestety w polskim natrafił na ciężki orzech do zgryzienia, ale o dziwo nie w wymowie (w Twojej skali 9) tylko w gramatyce – za dużo dla niego końcówek 🙂
Super! Masz “prze-zdolnego” meza…
ja mam taką samą obsesję w kwestji języka polskiego 🙂 nawet jak gram małemu “Old McDonald” to nasza wersja brzmi “Old MacDonald farmę miał” (bo wersji “dziadek Lulka” nie trawię)
A męża podziwiam… i zazdroszczę trochę, mój nie kwapi się. Ileś słów poznał, ale nigdy się nie dopytuje o nowe (w przeciwieństwie do mnie, coągle pytam o urdu, którym mówi do naszego synka)
Ciesze sie, iz natrafilam na te artukuly tutaj. Pisze to, choc jest bardzo pozno bo juz po polnocy. Zarazilas mnie i od godziny 16tej wyszukiwalam i czytalam wiecej o dwujezycznosci, od teraz bedziemy wiecej grac i czytac po Pl, tzn dzieci zawsze mi czytaja po PL, ale ja juz przestalam im czytac przed snem okolo rok temu. A przyznam sie bez bicia iz byla to specjalna wiez miedzy nami, tylko ze teraz sie one wycwanily i chca czytania tuz przed snem, a to bywa roznie 21-22, a na pytanie “gdzie bylas/es caly dzien ” odpowiadaja “ale my lubimy w nocy”- a ja padam na twarz. JESTEM jednak z nich bardzo dumna, bo nie ogladaja duzo TV, a jak chca cos obejrzec na Netflixie. to jak jest opcja jezyka polskiego to wlasnie ja wybieraja. My wszedzie poslugujemy sie jezykiem polskim tj: wizyta u dr, dentysty, w szkole, w sklepie angielskim czy kinie. Najbardziej dziwi mnie jak dr czy dentysta pyta sie “co oni nie mowia po angielsku”, smieszne jest to pytanie dla mnie, bo syn tu jest od 3 roku zycia a corcia sie tu urodzila. Ale zadziwia mnie tez fakt, ze jak maja kontrole u wyzej wymienionych specjalistow, to nie chca mowic do nich po angielsku ( a ich angielski jest lepszy niz moj tzn chodzi mi o akcent itd..) tylko ja tlumacze co one powiedzialy w jez.polskim, tzn my caly czas kontynuujemy rozmowe w jezyku ojczystym przy specjalistach. Nie wiem skad sie to bierze, ze przy mnie nie chca mowic po angielsku, wstydza sie? Czy ma pani jakas teorie na ten temat? Prosze o odpowiedz. Czy moze po prostu sa leniwe i wykorzystuja mame do mowienia?