Wydaje mi się, że zbyt często sprowadza się zagadnienie dwujęzyczności do samej tylko znajomości dwóch języków. Dużo cytatów mogłabym tutaj przytoczyć na potwierdzenie tej tezy. Wszystkie na pewnym etapie usłyszałam od kobiet różnej narodowości, uzasadniających decyzję o nieuczeniu dzieci swojego ojczystego języka. W świecie rzeczywistym w życiu nie przyszłoby mi do głowy indoktrynować kogokolwiek w kwestiach dotyczących wychowania dzieci. Chętnie dzielę się własnymi poglądami i metodami, ale nigdy nikogo nie usiłuję do nich przekonywać. Jednak tutaj, na blogu, mogę sobie bezpiecznie w swoich czterech wirtualnych ścianach pozwolić na małą, jednostronną polemikę z każdą z moich anonimowych rozmówczyń, a tym samym nieco oddać mój sposób postrzegania dwujęzyczności i języka jako takiego.
Tak więc oto lista odpowiedzi na pytanie:
Dlaczego nie uczysz dzieci swojego języka ojczystego?
z moim komentarzem.
1) “Po co im język, którym mówi zaledwie X milionów ludzi, z którymi i tak mogą dogadać się po angielsku?”
[Mama czwórki dzieci, oboje rodzice mówią tym samym językiem europejskim, w kraju zamieszkania językiem głównym jest język angielski. Starsza dwójka dzieci chodziła w swojej ojczyźnie do szkoły amerykańskiej z wykładowym językiem angielskim i jest praktycznie dwujęzyczna. Młodsza dwójka jeszcze nie uczęszcza do szkoły, ale podłapuje angielski podczas wspólnych zabaw ze znajomymi.]
To, że danym językiem włada tylko niewielka grupa osób (w przypadku niewielkich państw), wcale nie znaczy, że język ten jest bezużyteczny, a wręcz przeciwnie. Wystarczy popatrzeć na ceny tłumaczeń z/na języki niszowe. Taki rzadki język nie musi, ale może okazać się ogromnym atutem w życiu zawodowym, a w najgorszym wypadku po prostu zwiększy pulę pozycji, o które nasze dziecko jako dorosły człowiek będzie się mogło ubiegać. Myślę, że jest to szczególnie istotne teraz, kiedy świat rzeczywiście coraz bardziej przypomina globalną wioskę i coraz więcej dużych firm sięga swoimi mackami do najdalszych nawet i najbardziej zapomnianych zakątków świata.
Jako ciekawostkę dodam tylko, że po ostatniej wizycie w kraju mama, która wygłosiła powyższe zdanie zaczęła bardzo dbać o język ojczysty dzieci, ponieważ zdała sobie sprawę, że pisząc z okropnymi błędami niestety, ale w oczach rówieśników wychodzą na “debili”. Olśniło ją, kiedy zobaczyła SMS napisany przez 8-letniego syna do jednego z kolegów.
2) “I tak uczą się już dwóch języków, a ponieważ mój jest znacznie mniej przydatny, to nie chciałam im dodatkowo utrudniać życia.”
[Mama dwojga dzieci, które nie mówią w ogóle w języku matki, ani go nie rozumieją z uwagi na brak ekspozycji, ale na przykład bez problemu podłapały trochę bardzo “nieprzydatnego” języka azjatyckiej niani. Dzieci mówią w europejskim języku ojca i w języku angielskim, a obecnie uczą się również arabskiego, który w naszym kraju zamieszkania jest obowiązkowy od 5 roku życia.]
Kwestię przydatności poruszyłam już powyżej. Co do “utrudniania życia”…. mózgi dziecięce są jak gąbki. Pamiętam jeden wykład z teorii uczenia się języków obcych, na którym dowiedziałam się, że jeśli dziecko przed piątym rokiem życia ulegnie wypadkowi, w którym całkowicie zniszczona zostanie część mózgu odpowiedzialna za przyswajanie mowy, to po prostu inna część mózgu jest w stanie przejąć rolę tego ośrodka i takie dziecko ma szansę nauczyć się języka od początku w stopniu całkowitym. Po tym wieku jest to już coraz trudniejsze, a u osoby dorosłej praktycznie niemożliwe.
Kolejna ciekawostka neurologiczna – otóż mózg dziecka rośnie, owszem, ale nie oznacza to, że zwiększa się liczba komórek, gdyż ta pozostaje niezmieniona przez całe życie. Jedyne, co ulega zmianie to liczba połączeń między nimi i wprowadzając kolejny język tylko ją zwiększamy, tym samym sprawiając, że mózg dziecka “może więcej”. Liczba połączeń osiąga apogeum zdaje się u kilkulatka, przy czym nieużywane połączenia po prostu zanikają, a używane ulegają utrwaleniu.
Wprowadzając dziecku nowe informacje – szczególnie, jeśli jest to coś tak naturalnego jak język, a nie np. katowanie kilkulatka tabliczką mnożenia czy wielogodzinnym ćwiczeniem gry na skrzypcach – nijak nie utrudniamy mu życia, gdyż dziecko wchłania tę wiedzę naturalnie, bez świadomego i pracochłonnego, często męczącego procesu uczenia się, który niewątpliwie je czeka, jeśli zechce nauczyć się języka matki w przyszłości, jako nastolatek czy osoba dorosła.
3) “Nie chciało mi się wysilać, skoro i tak będą musiały w końcu nauczyć się francuskiego, kiedy pojawi się w szkole jako drugi język.”
[Matka dwójka dzieci. Ona Francuzka, on Anglik. Dzieci rozumieją francuski, ale ich czynna znajomość tego języka jest zerowa.]
Tak się składa, że akurat w tej rodzinie język francuski w szkole już się pojawił i córka wcale nie radzi sobie lepiej od rówieśników. Może ma łatwiej o tyle, że mama bardzo pomaga jej przy zadaniach domowych. Różnica między przyswajaniem języka “od kołyski”, a uczeniem się go w szkole jest diametralna. I jeśli możemy dać dziecku całkiem za darmo ten jeden przedmiot w szkole, sprawić, zaoszczędzić wielu godzin nauki i stresu przed sprawdzianami, to moim zdaniem naprawdę warto, nawet jeśli czasem wymaga to od nas nieco więcej wysiłku czy tupnięcia nogą, kiedy dzieci wchodzą w okres językowego buntu.
4) “Już od wielu lat mieszkam za granicą, więc przyzwyczaiłam się do mówienia po angielsku i przyszło mi to bardziej naturalnie, niż mówienie po czesku. Poza tym nie pamiętam już i tak żadnych czeskich wierszyków czy kołysanek.”
[Mama dwójki dzieci. Ona Czeszka, on Anglik. Starsze dziecko mówi i rozumie wyłącznie po angielsku. Młodsze jeszcze nie mówi, ale mama powoli zaczyna żałować, że nie wychowuje dzieci dwujęzycznie.]
Mam małą rodzinę i żadnych małych dzieci w otoczeniu, więc te nie znałam żadnych polskich kołysanek i wierszyków. Ale się nauczyłam i kiedy zaczęłam googlować te wygrzebane z odmętów zapomnienia strzępy bardzo wiele mi się przypomniało. W dobie internetu można znaleźć materiały w każdym języku naprawdę bez problemu, a taka podróż do własnych lat dziecinnych – w moim przynajmniej przypadku – jest bardzo przyjemna. Nawet jeśli ktoś nie jest zbyt sentymentalny albo miał niełatwe dzieciństwo, to przecież przypominając sobie bajki, kołysanki czy wierszyki z tamtego okresu możemy przywołać właśnie te miłe wspomnienia, związane z zabawą.
5) “Jako dziecko byłam wytykana palcami z uwagi na swoją dwujęzyczność i nie chciałam, żeby mojego syna spotkało to samo.”
[Dwujęzyczna mama francusko-angielska. Ojciec Anglik. Jeden syn mówiący i rozumiejący wyłącznie po angielsku.]
Uważam, że przede wszystkim nie wolno nam przenosić naszych traum na dzieci. To że z nas się śmiano, szydzono, że coś nam nie wyszło, w czymś byliśmy słabi, nie musi wcale oznaczać, że to samo spotka nasze dziecko i nie wolno nam go obciążać naszymi lękami czy obawami – musimy sobie z nimi poradzić sami. Ja mam akurat pewną teorię, dlaczego ta akurat, wypowiadająca się powyżej osoba miała problemy z rówieśnikami i obawiam się, że nie w znajomości francuskiego był pies pogrzebany. Myślę, że to taki przykład, gdzie dziecko w sposób niezawiniony zostało pozbawione czegoś cennego. To tak jakby nie nauczyć dziecka pływać, bo samemu boimy się wody albo prawie się utopiliśmy w dzieciństwie. Coś bardzo mocno się we mnie buntuje przed takimi postawami, bo nasze dzieci z wieloma własnymi demonami będą musiały się w życiu zmierzyć i nasze doprawdy są im niepotrzebne.
– – – – – – – – – – – – – – – – –
Może jeszcze tylko w ramach podsumowania podam moją odpowiedź na pytanie:
Dlaczego uczę dzieci mojego języka?
- Bo chcę móc się z nimi swobodnie komunikować na każdej płaszczyźnie, a niestety wyrazić wszystkie myśli i uczucia w najbardziej precyzyjny sposób jestem w stanie wyłącznie w moim języku ojczystym.
- Bo chcę, żeby mogły nawiązać silną więź z dziadkami i dalszą rodziną, a także moimi przyjaciółmi i innymi najbliższymi mi osobami, bez ograniczeń narzuconych nieperfekcyjną (a czasem po prostu znikomą) znajomością języka angielskiego tych osób.
- Bo chcę, żeby mogły poznawać polską kulturę, literaturę i sztukę, film i piosenkę oraz wzruszać się przy tym tak, jak ja się wzruszam, bez konieczności polegania na tłumaczeniach, których jakość nieraz pozostawia wiele do życzenia, i które nigdy nie będą w stanie oddać wszystkich niuansów.
- Bo chcę, żeby miały w przyszłości jak najszerszą gamę możliwości, spośród których mogą wybrać, w kwestiach takich jak miejsce zamieszkania, studia itp.
- Bo chcę, żeby czuły w Polsce, że są u siebie i bez problemu mogły tam zrobić zakupy, zamówić kawę, spytać o drogę czy kupić bilet na pociąg.
- Bo wiem, że życie bywa przewrotne i nigdy nie wiadomo, jaka umiejętność kiedyś im się przyda – czy to w życiu prywatnym, czy w zawodowym.
- Bo wszelkie badania naukowe wskazują, że wielojęzyczność wpływa pozytywnie na rozwój mózgu, inteligencję, kreatywność i zdolność uczenia się i jeśli jest w tym choć ziarno prawdy, to nie chcę pozbawiać moich dzieci tych dodatkowych atutów.
- Bo język jest dla mnie bardzo ważny – służy wyrażaniu uczuć, jest nośnikiem myśli, narzędziem komunikacji. To on wraz z zachowaniami współtworzy nasze relacje z drugim człowiekiem, a także naszą relację ze światem. To on pozwala nam ukazać innym cząstkę siebie.
- Bo chcę, żeby moje dzieci jako dzieci wielu ojczyzn i obywatele świata znały dobrze swoje korzenie, mogły identyfikować się z jakąś narodowością i kulturą, bo łatwiej wiedzieć, dokąd się zmierza, kiedy wiadomo, skąd się przyszło.
A te powody to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Pod każdym z nich kryją się całe złoża moich opinii i przemyśleń. Jak widać, kierują mną względy praktyczne, emocjonalne, estetyczne…. Podchodzę do języka, a co za tym idzie – także do zagadnienia wielojęzyczności – wielowymiarowo i moje starania nie są nieprzemyślaną fanaberią. Czy okażą się one owocne – czas pokaże, ale wierzę, że dużo zależy ode mnie, a entuzjazmu póki co mi nie brakuje.
Materiał po raz pierwszy ukazał się na stronie Wychowanie dzieci dwujęzycznych
Dziękujemy autorce za zgodę na publikację również u nas 🙂
Bo chcę, żeby moje dzieci jako dzieci wielu ojczyzn i obywatele świata znały dobrze swoje korzenie, mogły identyfikować się z jakąś narodowością i kulturą, bo łatwiej wiedzieć, dokąd się zmierza, kiedy wiadomo, skąd się przyszło.-Tak wlaśnie!To jest dla mnie najwaźniejsze i dlatego moje dzieci uczę.Mama dwojki dzieci .
I tak trzymać! Pozdrawiamy, Moniko 🙂
Moje dzieci nie rozumieją, dlaczego chcę by uczyły się jak największej ilości języków obcych jakie sprawiają przyjemność, mnie nazywają „szaloną” ( „Mamo taka stara jesteś -mam obecnie 33- a wciąż jesteś w collegu”), bo co jakiś czas wracam do collegu- cóż na to poradzę, iż kocham się uczyć nowych rzeczy. Żałuję tylko jednej rzeczy, a mianowicie iż za późno dowiedziałam sie o prywatnym przedszkolu francusko-hiszpańskim, bo w tej chwili moja córka mogłaby mówić płynnie w 4 językach a nie w 2-ch. Żałuję, gdyż jak miała 3latka płynnie powtarzała za mną hiszpańki (czytałam coś nie coś + tenelowele), dodam iż oboje jesteśmy Polakami- tata to leń do nauki języków, za to ja mam fioła na ich punkcie, cóż taka się urodziłam. Znajomość większej ilości języków pomaga przy nauce kolejnego, obecnie uczę się hiszpańskiego, syn ma francuski w highschool. Wspominam o tym dlatego, iż dzisiaj grałam w grę na tablecie z synem po francusku, nigdy się tego języka nie uczyłam, a jak słucham bajek/filmów to ten język po prostu mnie usypia w 10min- tak oddziaływuje na mój mózg. Morał z tego taki, a właściwie z tej gry po francusku, iż mi poszło o wiele lepiej niż synowi, który ma już 4m-ce ten język w highschool. Łatwiej mi było zrozumieć coś nie coś, choć hiszpańskiego uczę się dopiero 3tygodnie. Moje dzieci wiedzą iż moje wnuki, prawnuki będą mówić w języku polskim, bo ja się o to postaram, jak się wyraziłam „po moim trupie przestaniecie mówić w naszym języku, a nawet jeśli spróbujecie to będę was straszyć zza grobu”- wiedzą że to żart z mojej strony, ale i tak doceniają to, iż mi zależy by płynnie czytały/pisały i wyrażały się w języku ojczystym.
Taka babcia to będzie dla wnuków prawdziwy skarb. Trzymamy kciuki 🙂